Najbardziej prestiżowy bieg narciarski w Polsce. 40-letnia tradycja. Mus rezerwować i regulować z 3,5-miesięcznym wyprzedzeniem hotel dla dwojga i opłatę startową...
foto: Marcin Oliva Soto
...oczywiście bez możliwości odwołania, bo czasu na trening w bród. Efekt? Plany sobie, życie sobie. Zdrowie wyjątkowo tym razem, pierwszy raz od lat, nie dopisało. Sporo pracy, w tle rzadkie i krótkie treningi na nartorolkach przetykane leżakowaniem i wizytami u lekarzy. Za duża waga. Grypa żołądkowa. Ciągle niedoleczony. Na 5 dni przed BP z trudem śmieszne 20 km na nartorolkach. Zakwasy! Wraz z nimi kwaśna mina i niewesołe myśli. Do tego moja podpora w przeddzień wyjazdu odnotowuje 40 st. C gorączki. Niech to krew... Jadę sam. Cel – dobiec do mety. Tylko tyle i aż tyle. Animuszu nie brakuje, bo... górą optymizm! W Jakuszycach pośród 1500 zawodników spotykam prawie połowę ludzi z wejherowskiego ultramaratonu! Coś pięknego. Wszyscy uśmiechnięci, radośni. Atmosfera się udziela. Startuję w sobotni poranek. Biegnę w kolorowym tłumie Polaków, Czechów, Skandynawów i Niemców. Tętno sięga – zdecydowanie przedwcześnie – 90% HR max co oznacza, że będzie rzeźnia. I zaczyna się, po 10-12 kilometrze. Do 25 kilometra to jakiś horror. Nie mam sił! Na podbiegach ok. 30 kilometra zaczyna paskudnie „ciągnąć” prawy Achilles (cóż, stópki nie przywykły do takiej ilości kroków...). Oszczędzam odtąd prawą stopę. Asekuracyjne zjazdy ze stoków - podczas gdy inni zasuwają w dół – powodują ciągłe napięcie mięśni i straty w czasie. Dlaczego tak? Zwyczajnie, bo nigdy jeszcze nie biegłem na takiej trasie, bo obawa wypadnięciem z toru na zakrętach i „zaliczeniem gleby”. Ale i te są: niezwykłych emocji dostarcza dwóch zawodników: najpierw jeden pięknie się wykopyrtnął w bezpiecznej odległości przed mną. Spoko – myślę sobie z uśmiechem – minę go. Ale w sekundę potem kładzie się – jadący tuż przed nim – drugi zawodnik; obaj blokują mój tor. Brak możliwości jakiegokolwiek manewru. Nadciągam nieuchronnie, sztywny, zaskoczony i bez koncepcji za to z wytrzeszczem oczu i niecenzuralnym okrzykiem - coś jak odruch bezwarunkowy. Jakimś cudem jeden przytomnie się odsunął w ostatniej chwili przede mną, rozpędzonym...ufff...kontynuuję zjazd. Jest dobrze. Wciąż pionowo i cały. Masakry c.d. Podbiegi. Zjazdy. Pierwsze długie i mozolne, drugie zbyt zachowawcze. Kolejny zjazd, dość szybki. 1 narta w torze, drugą lekko pługuję kontrolując prędkość. Ale nie ci z tyłu. Słyszę zawodnika, który rozpędził się na tym samym torze co ja i usiłuje tuż za mną, na 8 godzinie, wykonać manewr ominięcia mnie - hamulcowego. Słyszę nieartykułowany jęk typowy dla gościa który traci równowagę i „zalicza glebę” na słusznej prędkości. Kątem lewego oka rejestruję tylko jak wali się na śnieg, tak blisko, że zaciskam zęby w oczekiwaniu na podcięcie...ale nie. Znów jakimś cudem jadę dalej, nie zahaczył o moją nogę ani nartę. Cisnę dalej jak "przecinak", wciąż pionowo. Wszystko to dzieje się w nieprawdopodobnym tempie, adrenalina krąży jak szalona. Że niby biegi narciarskie bez emocji? I ta radość nowicjusza, że wciąż jeszcze na stojąco. Dopóki, dopóty nie zaliczam 3 upadków, niegroźnych jak większość na śniegu. Ot, wstaje się i biegnie się dalej. Choć trasa przygotowana znakomicie, śnieg robi się mokry i ciężki od słońca, roztapia się.
Od 35 kilometra głowa jakby mocniejsza, wiem, że dotrwam. Człapię tak 6h 20 min. – dłuuuugo - zanim wpadam na metę, dopingowany gorąco przez Sławka i biegnącego obok Krzysztofa! Czekali. To są Koledzy! Jestem przeszczęśliwy! Osiągnąłem cel, choć z taką formą trochę się poszczęściło.
To było ciekawe i pouczające a przede wszystkim piękne doświadczenie, jak każde długodystansowe zresztą. Organizacja zawodów - super. I jeszcze dwa aspekty, które dobrze sobie zapamiętam z 40 BP: dwóch zawodników z Czech, przewodnika i jego podopiecznego - niewidomego. Spotkałem ich na punkcie żywieniowym. Kiedy obserwuję przez chwilę, jak zawodnik z koszulką „blind-nevidomy” dzielnie daje sobie radę podczas gdy inni pełnosprawni, tacy jak ja, przeżywają swoje "trudy", mój ból i wątpliwości ulatniają się w co najmniej w 50%.
Drugi aspekt to niesamowite piękno przyrody Gór Izerskich. Gdy na dole, w reszcie kraju, ludzie zapominają jak wygląda śnieg, tu jest 50 km trasy skąpanej w słonecznych promieniach i milczącym majestacie ośnieżonej przyrody. Miałem fart, podobno aura bywa tu kapryśna. Ale w tym dniu, takich widoków i takiej atmosfery nie odda żaden materiał po fotoszopie. Decyzja może być tylko jedna: wracam(y) za rok na Bieg Piastów!
Na koniec dopowiem tylko, że oprócz maksymalnego dystansu na Biegu Piastów można przebiec także krótsze, np. 10 i 25 km. Rozpiętość wieku zawodników od 1X do 9X lat. Może nawet większa?
Umawiamy się?
GM
P.S. Gratulacje dla wszystkich maratończyków i ultramaratończyków z Wejherowa oraz naszych sympatyków, m. in dla rodziny Wojtyłów: taty Józefa, Marceliny, Wojtka, dla Karoli Budzińskiej, Alicji Rolskiej, Michała Rolskiego, Jacka Mederskiego, Pawła Bubuli, Roberta Sadowskiego, Krzycha Starczewskiego, Krzycha Kapitana, Roberta Patkowskiego, Sławka i Winia Siedzińskich, Kuby Czaplewskiego i innych.